Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadanie. Pokaż wszystkie posty

Powiadanie.

piątek, 7 sierpnia 2009

Nie miałem w co grać, nudziłem się.
Odpaliłem worda - i poszło.
Pisałem tak sobie, po prostu. Zajęło mi to niecałe półgodzinki.
Miłego czytania.
Mam nadzieję, że komuś się spodoba.
Mi się nie podoba, ale moje żadne opowiadanie mi się nie podoba więc nie jestem obiektywny ;)


Życie potwora nigdy nie było łatwe.
Istotnie.xyzzyx* uciekał właśnie przed kolejnym oddziałem specjalnym wojska Polskiego.
Pewnie myślą, że te ich nowe pistoleciki im pomogą.
Tak, niedawno wojsko został zaopatrzony w super-nowoczesną broń - Karabiny plazmowe.
Cóż, na pewno przydatne, gdy chce się zestrzelić lecący samolot, albo upolować sarnę*
Ale w starciu z xyzzyxem było mało przydatne. Po pierwsze dlatego, że poruszał on się
dużo szybciej od światła - co sprawiało, że był praktycznie niewidoczny; Ale przede
wszystkim dlatego, że plazma niewiele mogła wskurać w obliczu tak grubego pancerza,
ze skóry xyzzyx'a. Xyzzyx wielkością przypominał człowieka, i oprócz czerpania
przyjemności z zabijania - była to jedyna cecha, która przypominał człowieka.
Był praktycznie niezniszczalny. Był cały szary, tylko oczy odbiegały nieco od tej szarości,
raz po raz przybierając barwę czerni bądź... czerni. A całe jego ciało pokryte było
różnorodnymi wypukłościami z ostrymi zakończeniami. W wypadku gdyby zakochał się w
jakimś człowieku musieli by zapomnieć o przytulaniu, bo było by to ich pierwsze i ostatnie
przytulanie, bo z człowieka zostało by sitko.
W każdym bądź razie uciekał. Nie chciał zabijać ludzi, znudziło mu się to zajęcie już setki
zabitych ludzi temu. Nie było to dla niego wyzwanie. Tylko czemu przeszkadzali mu w
opuszczeniu tej nudnej planety. Specjalnie wybrał Polskę, dlatego, że mają nowe statki
kosmiczne sprowadzone prosto z Rosji i co wiadome chyba od zawsze - słabe wojsko.
W Rosji, Ameryce czy Chinach złapali by go pewnie w chwilkę, oczywiście nie byli w stanie
go zabić żadną bronią jaka istnieje na tej planecie, ale mogli go schwytać i wykorzystać do
badań, a kto wie, może wtedy odkryli by jak go zabić.
Co nie zmienia faktu, że uciekał. A wlaściwie zakradał się do statku wymijając przy tym
kazdą żywą istotę. Byl już niedaleko. Oczywiście, gdyby użył broni już by tam był, rozwalając
wszystkie ściany i po prostu przechodząc. Ale uznał, że zabawa w skradanie się jest
ciekawsza. Widzial już wejście do miejsca, gdzie był statek. Przy drzwiach stało 10
uzbrojonych po zęby ludzi. Wszyscy tylko czekali aż cokolwiek lub ktokolwiek wychyli się
z którejkolwiek strony.
Nadal chyba nie rozumieją, że nie mogą mnie zabić...
No cóż, w tym wypadku chyba ja muszę zabić ich...
Krew trysnęła opryskując całego xyzzyx'a. Żaden z nich nie miał szans go nawet zobaczyć.
Wszyscy padli w tym samym czasie padli na ziemię. Zabrzęczały bronie uderzające
o twardą posadzkę. Jednym ciosem wyważył drzwi i ujrzał niewielkich rozmiarów statek
kosmiczny... A przed nim stał jakiś człowiek. Nie, to nie był człowiek. Jakaś istota,
ale nie widział dokładnie kim była.
Co to do cholery jest.. !?
- Witaj Ghkryughkkafhnie. - Odezwała się istota stojąca przed statkiem - Jestem Kerhon,
łowca głów, ostatni przedstawiciel rasy najznakomitszych łowców głów jacy kiedykolwiek
żyli w tej galaktyce. Wiesz, o kim mowa.
- Witaj Kerhonie. To wyjaśnia skąd znasz moje prawdziwe imie. Wiecie ponoć wszystko o swoich ofiarach.
Powiedz mi, czym zapłacą Ci ziemianie za moją głowę? - Bezbarwnym głosem odezwał
się Ghkryughkkafhn.
- Nie ziemianie zlecili mi upolowanie Ciebie - Odpowiedział Kerhon.
- Skoro nie ziemianie, to kto?! - Spytał wyraźnie zszokowany Ghkryughkkafhn.
- Nikt mi tego nie zlecił. To ja chce Cię zabić, tak jak Ty zabiłeś moją rodzinę, przyjaciół niszcząc
Moją Planetę. Myślałeś pewnie, że niszcząc naszą rasę zostaniesz najniebezpieczniejszą
istotą żyjąca we wszechświecie, że już nikt nie będzie w stanie Ci zagrozić? - Z nienawiścią
w głosie powiedział Kerhon. - Myliłeś się. A teraz, jeśli pozwolisz... ZABIJE CIĘ!
Wykrzykując ostatnie słowa rzucił się na nieprzygotowanego Ghkryughkkafhna, który nie zdążył
zrobić uniku i zostal raniony pazurami Kerhona. Pomarańczowa krew trysnęła z rany.
Ghkryughkkafhn szybko wziął się w garść i z całych sił rzucił swoim przeciwnikiem w ściane
i nie czekając aż zdąży on wstać rzucił się na niego uderzając pięścią w jego twarz
ściana nie wytrzymała siły tego ciosu i pękła, więc Kerhon wpadł do następnego pomieszczenia.
Kerhon w niewyobrażalnie szybkim czasie powstał i z ofiary stał się ponownie łowcą.
Rzucił się na Ghkryughkkafhna obejmując go całym ciałem i zaczął się palić.
Łowca Głów odporny był na działanie ognia, Ghkryughkkafhn oczywiście też, ale wszystko
miało swoje granice. Kerhon potrafił rozgrzać się do 28000 stopni celcjusza. Taka temperatura
mogła stopić Ghkryughkkafhna w pare sekund, a uścisk Kerhona był tak mocny, że nie mógł się
z niego wydostać. Nie mógł dopuścić, by Kerhon rozgrzał się do takiej temperatury, nie tylko dlatego,
że pewnie zginie, ale głównie dlatego, że stopi także całą planetę wraz z jego statkiem!
Wiedział jak zabić jego przeciwnika, ale wiedział też - że będzie to strasznie niebezpieczne dla niego.
Mógłby go ugryźć, na pewno by tego nie przeżył ale wtedy krew płynąca w żyłach Kerhona
z pewnością by go otruła i jeżeli nie dotarłby na czas do swojej planety, gdzie bezproblemu
wyleczył by się z trucizny. Nie wiedział tylko jak szybko poruszał się statek.
Nie miałby wiele czasu po ugryzieniu Kerhona. Najwyżej godzina.
Zaryzykował. Otworzył wielką paszczę i odgryzł głowe Kerhonowi. Poczuł smak krwi swojego
przeciwnika. Od razu poczuł działanie trucizny, tracił siły. Wsiadł do statku i wystartował.
Ustawił kurs i zasnął. Nie miał sił walczyć z trucizną.
To koniec.
Męczyły go straszne koszmary. Czuł ból nawet przez sen.
Nagle się obudził.
A potem zasnął, na zawsze.





*Gdy poraz pierwszy go spotkano, nikt nie wiedział jak go nazwać - ponieważ nie
przypominał kompletnie niczego. A, że w raporcie coś musiało być wpisane...
A nikt nie znał jego prawdziwego imienia.
*Co prawda z upolowanej sarny nie zostawało zazwyczaj nic prócz garści popiołu,
ale przecież nie liczy się zdobycz, tylko sam fakt, że upolowało się takie wielkie
i dzikie zwierze jak... Sarna...

Nie mogłem wpaść na tytuł, więc tytułem będzie 1 wyraz w tekście ;) Mrok cz.1

sobota, 25 kwietnia 2009



…Mrok…
…Nagle ujrzał błysk ognia i usłyszał kroki…
U diabła, gdzie ja jestem? Moja głowa… - Pomyślał. Wszystko wydawało się rozmazane.
…Jego oczom ukazała się zamazana postać, trzymała coś w ręku…
- Obudził się mistrzu, jesteś gotów? – Powiedział do osoby, która właśnie weszła do pomieszczenia.
- Jeszcze nie, nie zebrałem wystarczająco sił. Ale, nie usypiaj go. Daj pobawić się naszym bestiom. Trzeba go wymęczyć, inaczej nie dam rady – Głos miał wyniosły.
- Rozkaz mistrzu. – Odpowiedział mu osobnik z dziwnym przedmiotem w ręku i zwrócił się do więźnia – Wstań!
Falma Aglar!... – Wykrzyknął w myślach, ale to na nic. Czary nie działają. Wstał.
Strażnik złapał go za kark i poprowadził przed siebie. Mijali najrozmaitsze korytarze, na ścianach wisiały różne portrety. Nie rozpoznawał żadnej postaci ukazanej na portretach.
- A więc, Kerhonie, teraz wrzucę Cię do małego pomieszczenia, w którym spotkasz naszą maskotkę zamkową – Strażnik zaśmiał się cichutko. – Ale nie martw się, nie zabije Cię. Jesteś nam nadal potrzebny… Jesteśmy na miejscu.
- Miłej zabawy Kerhon, będę tu czekał. – Złapał go mocniej, i rzucił go w dziurę w podłodze…


…Spadł plecami na ziemię, bolało go jak cholera, ale nie miał na to czasu. Naprzeciwko niego stała wielka na 10 stóp bestia, cała okrytą gęstą sierścią. Natomiast ręce miała dłuższe od ciała. Nie dało się też nie zauważyć faktu, iż posiada dwie głowy. W porównaniu z tą bestią, Kerhon był niewyrośniętym 2-letnim dzieckiem. Jego umysł pracował coraz jaśniej, widział już wszystko wyraźnie, odzyskiwał siły.
Falma Naur! – Miał nadzieję, że tym razem mu się udało…
Powietrze stało się strasznie gorące, a przed Kerhonem zaczęła się tworzyć kula ognia.
Bestia rzuciła się na niego, ale nie miała szans, zanim zdążyła pokonać połowę drogi do ofiary, kula osiągnęła odpowiedni rozmiar i wystrzeliła prosto w nią. Kiedy zetknęła się z gęstą sierścią, „maskotka” zamieniła się w żywą pochodnie i to dość dużych rozmiarów.

Kiedy bestia umierając padła na ziemię, Kerhon wyssał z niej uchodzącą energie.
Czuł się jak nowo narodzony, energia wypełniała go całego.
Czas się stąd wydostać – Uśmiechnął się sam do siebie. – Zacznijmy zabawę.

…Bodiradorothum jadł właśnie winogrono siedząc w swoich wygodnym tronie, gdy na pałac zaczęły sypać się z nieba meteoryty.
- Co do diabła?! – krzyknął zdziwiony i energicznie wstał z tronu.
Właśnie wtedy roztrzaskała się szyba i jakiś odłamek meteorytu leciał prosto w niego, służba z krzykiem uciekła, a Bodiradorothum szepnął pod nosem niezrozumiałe słowa i meteoryt przeleciał prosto przez niego, niczym przez ducha; i rozbił się o ścianę za nim.
- Dosyć tego, straż! – Wykrzyknął z całej siły.
Po chwili pojawił się wzywany przez niego strażnik.
- Co tak długo?! – Nadal krzyczał – Każ wszystkim żołnierzom zatrzymać go, wszystkim. Zaraz do Was dołączę.
- Tak jest, sir! – Wybiegł najszybciej jak potrafił.


…Na łące przed zamkiem stał Kerhon, sam naprzeciwko wszystkim wojownikom z całego zamku, były ich setki.
- A więc, to Was Bodiradorothum rzucił na pewną śmierć? Głupiec… - Jego głos rozniósł się na odległe mile. – Macie ostatnią szanse ujść stąd żywi, przyłączcie się do mnie! Nie chce zabijać niewinnych ludzi! – Użył czarów, by z wrogów zrobić przyjaciół. – Chodźcie ze mną! Obalimy rządy okrutnego Bodiradorothuma!
Zabić Bodiradorothuma! Zabić! - Wszyscy, jak jeden mąż krzyczeli najgłośniej jak potrafili.
- A więc, ruszajmy! Znajdźcie go i zabijcie!

…A tym czasem Bodiradorothum siodłał najszybszego konia w królewskiej stajni, ręce drżały mu ze strachu i pośpiechu. On wiedział, że Kerhon go zabije.
- Ty zostaniesz i zabijesz Kerhona, jeżeli nie dasz rady to po prostu spróbuj zatrzymać go tutaj jak najdłużej się da. To rozkaz. – Zwrócił się do tej samej osoby, która wrzuciła Kerhona do pomieszczenia, w którym czekała na niego straszliwa bestia. – Rozwiń skrzydła i zabij go, natychmiast! Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, Celisie…
- Rozkaz mój mistrzu. Nie zawiodę Cię, obiecuje! – Odpowiedział mu strażnik. Wtem z pleców zaczęły wyrastać mu skrzydła, całe jego ciało zaczęło zmieniać barwę na ciemną szarość. Z niecałych 6 stóp wysokości urósł do 15 stóp, jego mięśnie stawały się coraz większe. – A teraz, uciekaj jak najprędzej, mój panie, jedź!
Wzleciał w górę niszcząc cały dach w stajni. Będąc jakieś 100 stóp nad ziemią zaczął rozglądać się, aż w końcu dostrzegł Kerhona oddalonego od niego o jakieś 2 mile, ruszył ku niemu z niewyobrażalną prędkością.


- Uciekajcie! Uciekajcie! – Krzyczał z całej siły, który dostrzegł lecącego ku niego potwora. – Uciekajcie, natychmiast!
Żołnierze zaczęli rozbiegać się na wszystkie możliwe strony, a bestia była już prawie przy nim, wyciągnęła szpony i wycelowała prosto w niego. Odskoczył w ostatniej chwili, wyciągnął miecz, który zabrał jednemu z żołnierzy i rzucił go prosto w plecy bestii.
Jęk Celisa był najgorszym dźwiękiem jaki kiedykolwiek słyszał człowiek. Kerhon musiał użyć bariery dźwiękowej, by nie pękła mu głowa. Kiedy Celis przygotowywał się do kolejnego ataku, Kerhon zebrał w sobie moc i stworzył wielką ognistą kule.
Zdawało się, że była gorętsza od słońca, ale nie przestraszyło to bestii. Ponownie zaatakowała, a w tym samym czasie Kerhon cisnął w nią ognistą kulą. Kiedy Celis zetknął się z ogniem nastąpił ogromny wybuch, którego siła poprzewracała wszystkie drzewa w okolicy paru mil, a Kerhon przewróciło i o mało nie rozbiło o wielki głaz tuż za nim. Kerhonowi wydawało się, że to koniec, ale kiedy blask opadł zobaczył palącego się stwora 5 stóp od siebie. Nie zdążył zrobić uniku, szpony wbiły mu się w klatkę piersiową zostawiając wiele głębokich ran. Upadł na kolana, krew spływała po całym jego ciele. Celis zawisł teraz w powietrzu, prosto nad nim. Jedyne, co zdążył uczynić Kerhon, to przesłać magiczną wiadomość do swojego przyjaciela, a zarazem nauczyciela walki magią i mieczem; Karlica. Następnie bestia dobiła go, zostawiając pod sobą kałuże krwi. Celis złapał jego ciało w szpony, wzleciał w górę i poleciał w poszukiwaniu swojego Mistrza, nadal trzymając martwe ciało Kerhona, a raczej to co z niego zostało.


Karlic tresował właśnie smoka, kiedy otrzymał wiadomość od Kerhona:

Mistrzu, nie udało wydostać mi się z więzienia. Wybacz, że Cię zawiodłem. Bodiradorothum ucieka na zachód”.
Zginął mój najlepszy uczeń… - Łzy pociekły mu po policzkach – Dopadnę Cię, Bodiradorothum… Przyrzekam! – Schował głowę w rękach i zaczął plakać jak ojciec, który stracil swojego jedynego syna.

Beznadziejne opowiadanie nr 1 ;)

środa, 22 kwietnia 2009

Nie jestem jakimś wielkim twórcą ;>


Bitwa

- Bitwa… - zakaszlał – Tak, uczestniczyłem w niej. Nie, nie zapomnę tego nigdy. – Głos miał bardzo stary, słychać w nim było wielki ból. – Młodzieńcze, zginęło tam wielu niewinnych, a to wszystko tylko przez to, że dowódcy chcieli walczyć! To miał być atak z zaskoczenia… Ale nie da się ukryć tysiąca zwykłych mongolskich wojowników, dwa razy więcej husarii, ponad tysiąca zielonych smoków, pięciuset szkieletowych smoków – tutaj jego głos zmienił barwę, czuć było strach – A także najgorszych bestii jakichkolwiek widziałem, czarnych smoków. Jednym ruchem mogły niszczyć całe dziesiątki wojowników przeciwnika. Do tego pomagały nam niezliczone ilości gryfów, łuczników, kuszników, lekkiej jazdy, zombie, szkieletów, wyvern, beholderów, ettinów! Razem było nas ponad 25 tysięcy! –
podniósł nieco ton – A na czele tej armii, stał wielki dowódca… Cieniobójca, ten, który zwyciężył w ponad 2000 bitew, a przegrał jedynie 2, ale z każdej uszedł z życiem, niesiony na wpół martwy przez ostatnich swoich ludzi… Tak, zawsze walczył do końca… Mówi się o nim, że pokonał on nawet samego Boga - Cienia – tego, który pod swoimi rozkazami miał wszystkie bestie z koszmarów, a on sam jest wielkim tysiącgłowym smokiem ziejącym lodem… Przynajmniej tak o nim mówią ludzie – Przerwał na chwilę, napił się piwa i kontynuował – W dzień bitwy pogoda była idealna do walki. Mówiono, że to ponoć sam Cieniobójca użył swych mocy i wyczarował ją… Żebyśmy walczyli jak najlepiej. Przygotowywaliśmy się do walki…

- … i wtedy doszło do starcia, zaatakowaliśmy to miasteczko, licząc na zaskoczenie. – Ale oni wiedzieli… czekali na nas… Byli tam, a każdy z nich twardszy niż skała, nasze miecze roztrzaskiwały się w spotkaniu z ich skórą… A zęby naszych Czarnych Bestii pękały. A przecież każdy z tych smoków potrafił zgryźć skałę… Tak, to były czary. Ich zwiadowcy wykryli nasz obóz w dwa dni przed bitwą, zdążyli zawiadomić króla – a on poprosił o pomoc największego dowódcę naszych czasów – Mówcę Umarłych*. Z nieba lał się na nas deszcz meteorytów, trafiający zawsze w nas – nigdy w naszych przeciwników. Byliśmy hipnotyzowani, niektórzy ginęli nie od miecza, nie od spadającego meteorytu, lub wezwanego Boga mszczącego się na wojownikach Cieniobójcy, za zabicie Cienia; Ale ginęli także od nagłych ataków chorób… Niektórzy dostawali trądu, niektórzy ślepli, inni tracili rozum… - W oczach wzbierały się małe łezki – Naszym szczęściem było to, że Cieniobójca też znał się na czarach. Tworzył magiczne tarcze, chroniące nas przed zaklęciami, także próbował hipnotyzować, ale to było na nic… Gdy zostało nas już tylko cztery tysiące – a wróg stracił najwyżej tysiąc jednostek - Cieniobójca postawił wszystko na jedną kartę. Rzucił parę kolejnych magicznych tarcz, wsiadł na największego ze smoków, zabezpieczył prawie wszystkich najmocniejszymi czarami, jakie kiedykolwiek ktoś wypowiedział i ruszyliśmy wprost do miejsca pobytu Mówcy Umarłych – łzy spływały mu już po policzkach –
Ożywił z martwych ciał naszych przyjaciół i naszych wrogów kolejne szkieletowe smoki. Niszczyliśmy wszystkie budynki po drodze, zabijaliśmy napotkane kobiety i dzieci, które nie zdążyły się ukryć. A z każdych nowych zwłok tworzyła się coraz to większa armia nieumarłych. Wnet, Cieniobójca użył najniebezpieczniejszego czaru jaki istnieje… Przyzwał feniksa, a potem następnego, następnego i następnego. Były to piękne bestie, mając je w swoich szeregach wszyscy zaczynali bardziej w siebie wierzyć… Ale sposób, w jaki zabijały był odrażający. Sprawiały jak największe męczarnie swoim przeciwnikom…

- … wkroczyliśmy do zamku, w którym ukrywał się tchórzliwy Mówca Umarłych. Stał tam sam, a nas było stu czternastu, bo tylu właśnie nas zostało… - ponownie łyknął trochę piwa – Był sam… Kompletnie sam… Ale… Jego magia… Jednym ruchem ręki zabił pięćdziesięciu ludzi! Przeklęte czary! Rzuciło się na niego dwanaście gryfów, trzy zielone smoki, pięć wyvern, osiem ettinów, jeden beholder, jeden czarny smok z Cieniobójcą na plecach, a także ja – i trzydziestu trzech wojowników. A on nadal rzucał te przeklęte zaklęcia. Po krótkiej walce, Cieniobójca zeskoczył ze swojego smoka prosto na Mówcę Umarłych, odepchnął go i dźgnął swoim ostrzem, złoto-czarnym mieczem, wykutym przez krasnoludy z zachodu; ostrze to nosiło nazwę „AlakGurth”, co oznaczało Szybką Śmierć…
Mówca Umarłych padł kolanami na ziemię i powiedział:
”Przyjdę z zaświatów i zemszczę się, Cieniobójco”. Po czym, już martwy, upadł na ziemię. Zmusiłem swoje ciało do ostatniego wysiłku – i utworzyłem portal powrotu, tracąc resztki sił, które jeszcze trzymały mnie na nogach. Wszyscy wróciliśmy, ale nikt z naszej ocalałej siedemnastki nie zapomni tego zdarzenia.

- Tak skończyła się ta bitwa, młodzieńcze… - Dokończył piwo, otarł rękawem mokrą od łez twarz i wstał. – A teraz pozwól, że odejdę…





*Mówiono tak o nim, ponieważ podobno potrafił rozmawiać ze zmarłymi. Przypadkiem rozmawiał z nimi tylko po tym, jak jego kapłani przynosili mu „liście z krzewu bogów” i „Gorącą wodę”.

Opowiadnanie (Starcie) Część III

piątek, 17 kwietnia 2009

Jako, że Alchelora już nie ma wśród redaktorów bloga, mnie powierzono zadanie pisania opowiadań. Jeśli komuś się nie spodoba: nie zgłaszałem się na ochotnika :P . Na razie mam zamiar kontynuować to, co zaczął Alchelor. Oto, co wyszło spod moich palców:


Pochód najemnej armii mongolskich wojowników i łuczników Robinsona ruszył. Miał za zadanie tylko jedno: zniszczyć armię wroga. Czas i miejsce było bardzo dobre do przeprowadzenia takiej akcji. Pod osłoną nocy kilku szpiegów pod dowództwem Frey’a, jednego z przybyłych dowódców, wdarło się do zamku. Strażnicy, upojeni sielanką poprzednich dni, stracili czujność i, nie licząc kilku wytrwalszych, zasnęli. Reszta została skutecznie wybita przez oddział Frey’a. Pozostawało już tylko zapewnić swobodne wejście dla swych oddziałów.

Nagle z tawerny wyszedł za potrzebą jakiś lekko podpity wojownik. Frey wraz z oddziałem przemknął pod bramę. Pozostawało im czekać. W końcu poukrywali ciała, ale może się jednak zdarzyć, że je zauważy. Szedł w kierunku jednej z baszt, przy której w krzakach ukryto ciało jednego z żołnierzy. „Oby go nie zauważył”, myślał Frey. Żołnierz podszedł, ale nic nie zauważył. Wszystko szło dobrze jak do tej pory. Jednak, gdy miał już iść, kucnął obok.

- Alarm ! – nagle krzyknął i rzucił się biegiem do tawerny. Najwyraźniej zauważył zarys martwego strażnika i kucnął, by sprawdzić swoje przypuszczenia.

- Otwierać bramę ! – krzyknął do swych podkomendnych Frey.

Szpiedzy za pomocą kołowrotów natychmiast spowodowali opuszczenie się bramy, w następstwie czego Frey wraz ze swym oddziałem rzucili się do ucieczki. W tym momencie dowódca do innych łowców krzyknął krótki rozkaz „Atak !”. W tym momencie najemni Mongołowie rzucili się do natarcia. W forcie Rieela zaczęto bić w dzwon sygnalizujący alarm. Jego żołnierze gramolili się z baraków dość mozolnie, co było spowodowane późną porą. Niektórzy dosiadali koni, inni gryfów. Nagle na obóz spadł prawdziwy deszcz strzał. To podkomendni Ralpha, dowodzącego łucznikami, ostrzelali wrogów. Ci, którzy akurat byli w polu rażenia, praktycznie nie mieli szans. 2 strzały trafiły w namiot Rieela, szczęśliwie dla niego, go nie raniąc. Po chwili obóz został ostrzelany jeszcze drugi i trzeci raz. Za drugim razem Rieela także uszedł bez szwanku, jednak za trzecim dostał strzałą w prawą pierś. Natychmiast doskoczyli do niego medycy, chcący mu pomóc. Ostrożnie wyjęli mu strzałę, po czym zatamowali krwawienie i opatrzyli go. Podczas całej operacji Rieel pojękiwał i charczał z bólu.

W międzyczasie doszło do zwarcia obu armii. Zdyscyplinowane oddziały Mongołów wpadły na dopiero co obudzonych, ledwo zdolnych do walki żołnierzy. Odbyła się rzeź. Mongołowie cięli jak opętani, armia Tomasssa ledwo kogoś zabijała. Żołnierze, którzy wsiedli na konie, byli w jeszcze gorszej sytuacji.

Nagle w niebo wzbiły się gryfy i siedzący na nich żołnierze. Ściana strzał pomknęła w ich kierunku, jednak zwinne gryfy w większości uniknęły strzał. Te, którym manewry się nie udały, spadały w armię Freeza, chwilowo łamiąc szyki, co jednak praktycznie nic nie dawało armii Rieela. Jednak o dziwo następnej „salwy” wymierzonej w gryfy już nie było, choć stanowiły one pewne niebezpieczeństwo. Co i rusz nurkowały w oddziały wroga i łamiąc zwarty szyk oraz zabijając po paru żołnierzy. Szyk taki jednak w tej sytuacji nie był aż taki dobry, ponieważ, zwłaszcza w środku, panował duży ścisk i Mongołowie ledwo mogli wyciągnąć broń skierowaną w nadlatującego gryfa, co praktycznie uniemożliwiało ich zlikwidowanie, co jednak nie było wystarczającym powodem do przegrania bitwy.

W pewnym momencie dał się słyszeć dziwny dźwięk, jakby ktoś się przedzierał przez las, co jednak we wrzawie spowodowanej walczącymi mało kto usłyszał. Walczono dalej tak samo jak wcześniej. I nagle… z lasu za plecami armii Freeza wypadł niezauważony wcześniej oddział Uruk-hajów, eskortujący karawany Tomasssa. Otoczyli ich zwartym półkolem tak, by żaden z ich wrogów nie mógł uciec. Mongołów ogarnęła panika. Nie damy rady, myśleli. Uruk-haje zaczęli zmniejszać odległość dzielącą ich od Mongołów, którzy coraz bardziej pchali się do środka obozu. Wykorzystując zdezorientowanie armii Freeza niedobitki Tomasssa zaczęli pewniej atakować najemną armię. Choć było ich mało, walczyli jak lwy. Armia Robinsona była coraz bardziej spanikowana. Jedni próbowali uciekać, inni walczyć, inni tylko się pchali. Ale wiedzieli, że koniec jest bliski.

Będąc w odległości kilku kroków od wrogów, Uruk-haje rzuciły się do ataku. Rozpoczęła się rzeź. Gdzie nie spojrzeć, lała się krew Azjatów. Ich krzyk niósł się jeszcze daleko od miejsca bitwy. Nie mieli szans.

***

Obserwujący ze wzgórza bitwę Robinson najpierw był bardzo zadowolony z przebiegu bitwy; armia doskonale się spisywała. Jednak po wyjściu Uruk-hajów z lasu siarczyście zaklął, a jego postawa z bardzo zadowolonego dowódcy zmieniła się na wściekłego na wroga, bezsilnego podwładnego. Nie dość, że przegrał bitwę i nie udało mu się schwytać Rieela, to jeszcze każdy z łowców przysłanych przez Freeze zginął. A to on będzie musiał się tłumaczyć swemu panowi…


cdn.

Ten dzień z życia...

środa, 15 kwietnia 2009

...podprogowicza. Rano, 6:30 budzi mnie mój budzik - telefon. Wstaje, myje się, śniadanie, kawusia, komp -> standardowy rozkład stron: Wirtualna Polska, Gazeta.pl, Violanews.com, poczta i... Awars. Tak tak, wczoraj późną porą wrócił mi as, trzeba było go odebrać i ewentualnie wysłać znowu. 7:25 -> Za 13 minut puszka do szkoły - kuuurcze :/ Dobra, szybki lot na osadkę, w koszary znowu 500 sztuk armatek i szybko na autobus. Zdążyłem!

Dwie pierwsze lekcje i coś mi chodziło, że czegoś nie zrobiłem. Trzecia lekcja -> no taaak...nie wysłałem as'a. Zajebiście! Ale luzik =] Telefonik być, Internet w szkole być, ciach szybkie połączenie z routerem szkolnym (a co będę płacić za kb tym sknerom) i ciach adres: awars.pl -> ni ma ;/ No kurcze jak to nie znaleziono? Jeszcze raz adresik awars.pl i znowu nic. W końcu wkurzony z lekka wklepuje z pamięci adres classic.awars.pl -> jest =] Jeszcze tylko chwila myślenia nad hasłem, p czy y, hmm. Jednak chyba y. Dobra jest, zalogowany. Zdenerwowany widzę na czerwono 5 wiadomości. Pewny tego, że mnie pojechała jakaś lamka wbijam w wiadomości a tam... 5 skanów ;d Ha! Głupi ma zawsze szczęście! Zaraz, zaraz! Głupi? Niee, po prostu zapominalski. Spokojnie wysłałem as'a na 4h, zapomniałem jednak surki zabrać to co mi kopalnie i kupa niewolników wykopała przez noc ale trudno, nie tacy kozacy rozbijali się na deszczykach. Pełen relax, powrót do domu, obiadek, gygy, necik -> Wirtualna Polska, Gazeta.pl, Violanews.com, poczta i...Awars. Dobra luz, ale zaraz zaraz gdzie moja armia? Powinna dojść o 14:40 z minutami. Jest 14:39 a jej nie ma. Pewny na 100 buga z znikającą armią piszę już wściekły temat na forum ale jeszcze tylko zerknę w wiadomości aby sprawdzić stan armii i... kliknąłem w Raport a tam.. moja armia na osadzie z której wysłałem as'a. Zdziwiony z lekka wchodzę na osadkę a tam armia stoi bez żadnego uszczerbku. Teraz pytanie? Bug czy nie kliknąłem buttonika Wyślij...[cdn]

Podprogowe nudy

sobota, 4 kwietnia 2009

Hej, witam, cześć no i ogólne hej. Od połączenia minął już jakiś czas. Działo się dość sporo, od powrotu Mikusia do gry, przez piękne WO w wykonaniu El_muerto i rekordu Awars, po kolejny rekord w wykonaniu Izoldy i Mikusia, a może Mikusia i Izoldy i ban dla tego ostatniego i pierwszego (niepotrzebne skreślić). Każdy ma własne zdanie, każde zdanie musi być szanowane i nie zamierzam poruszać tej kwestii. Zresztą tytuł tego postu na to nie wskazuje.

Wiadomo - do dnia połączenie szaleństwa podprogowego doświadczyło wielu 'starych wyjadaczy' oraz całkiem nowych 'perełek'. I wszystko by było super gdyby nie... no właśnie - połączenie! Niby na początku było całkiem nieźle. Sporo faremek, codzienna porcja mięska na zamkach na których expiło się bocznych dowódców albo doszkalało jeszcze głównego. W związku z podniesieniem progu punktowego można było także pokusić się o rozbudowę własnego imperium. I tak wielu graczy postąpiło; jako iż połączenie miało miejsce podczas ferii zimowych (dokładniej to trzeciej tury) sporo osób postanowiło przysłowiowo 'przexpić' i tak zaczęło się szaleństwo szukania celi. Po kilku dniach, jak można było się domyśleć, nastała głęboka pustka. I nie tylko spowodowana powrotem do szkoły ale także zniszczeniem ostatnich 'niedobitków'. I nastała ciemność...

A ciemność trwała, trwała i trwała (?) a sytuacja się nie poprawiła; chęć nadrobienia setek straconych godzin nauki przewyższyła ambicje wielu graczy i nastąpiła fala emigracji 'do reala'. I tak co wydawało się nie możliwe stało się faktem - życie podprogowiczów zrównało się z tymi sponad 'kreski'.

Całodzienne skanowanie tych samych graczy, farmienie do upadłego, wysyłanie as'a - odbieranie as'a, skanowanie, farmienie, wysyłanie as'a - odbieranie as'a, skanowanie... co za radość! Kolejni gracze zrezygnowali z zabawy. Później były awarie, awarie, blokady - ogólne zamieszanie i kto na tym stracił? No właśnie AoW! Kolejne osoby zrezygnowały widząc całodzienne komunikaty w stylu: "Nie odnaleziono adresu/serwera". Nawet przeprosiny (napisane na forum, które też nie działało przez cały ten czas) niewiele pomogły. Ale cóż, administracja pogodziła się z tym i wznowiła prace nad 'nowym' AoW.

A jak wygląda sytuacja obecnie? Podam na własnym przykładzie:

  • 15:00, wstukuję adres classic.awars.pl (kurczę, czemu taki długi), odczytuję wiadomości: skan od Gimliego, skan od Gitaro, skan od User1, skan od User2 - o wreszcie koniec. Przeskanuje dwa pola w bok, w górę, w bok, w dół, reszty nie trzeba bo i po co. Nie ma nic - zero - ani surówki, ani jednej jednostki – o!
  • 15:05 klikam na buttonik (zaraz to nie button, to tekst) wyloguj. Nagle przechodzi mnie myśl aby zobaczyć co tam na forum - klikam na link do Forum - jest!
  • 15:05:10 Witaj mnie miły komunikacik: Zobacz posty nieprzeczytane [599] - no i kiedy oni to napisali co?! Wczoraj było tylko 440... Ale oczywiście w dziale spam kolejny temat w którym użytkownicy umawiają się na piwo, kolejny post w którym User 1 piszę, że User 2 ma w sygnaturze małpkę - no ma! Nie widać?! Eh, te ludzie...
  • 15:12 - przeczytałem, można się wylogować, ale nie?! Co to?! Ktoś mnie woła w ShoutBoxie! O matulko!
  • 15:20 - nie gadam już z tymi ***** (wstawić wedle uznania), znowu tylko Awars i Awars - co wy ludzie, życia nie macie...?
  • 15:21 klikam wreszcie na wyloguj się. TJK (to już koniec)
  • 15:22 - zamykam ostatnie okienko z adresem *awars.pl/*

Można się zrelaxować…
cdn.

Dziękuję za uwagę
Amadiss


opowiadanie(Pierwszy Kontakt) Część II

niedziela, 31 sierpnia 2008

Obóz stał już od tygodnia. Prężnie rosły już mury zamku jak i obronne. Fosa była do połowy wykopana. Większość budynków administracyjno-rozrywkowych funkcjonowała. Wszystko zapowiadało, że całość projektu przebiegnie bez problemów. Nawet pogoda była przepiękna. Ludzie w zaczątkach zamkowych beztrosko wykonywali swoje prace by wieczorem wrócić do swych baraków, albo tawerny. Nie wiedzieli jednak, że wszystko to jest obserwowane przez szpiegów. Nawet by nie pomyśleli, że nie tak daleko, bo tylko pięć mil stąd, stacjonuje olbrzymia armia pod wodzą wybitnego generała Robinsa. Armia ta szykowała się do ataku na parę zamków w tej okolicy, lecz tego oczywiście nie wiedział ani Tomassso, ani też nikt inny z jego podwładnych. Misja ich polegała tylko na powiększeniu granic państwa. Szpiedzy wrócili do obozu i zraportowali stan armii potencjalnego wroga. Dowódca uśmiechnął się i z błyskiem w oku zaczął mówić.
-Przygotować armię do wymarszu. Trzeba szybko zniszczyć okoliczne oddziały, żeby nie zdążyły się połączyć z tymi nowymi. Poznaję sztandary Tomassso opisane przez naszych ludzi. Trzeba też odciąć główny trakt. Nikt nie może nam uciec. Jeżeli ostrzegą stolicę to zacznie się wojna która pochłonie mnóstwo... Hmmm. Czasu...- Tutaj Robins znów poczęstował wszystkich swoim niewiarygodnym uśmiechem- Myślę też, że dobrym pomysłem było by wysłanie kilku szpiegów, którzy wniknęli by w oddziały wroga i dowiedziały się kto nimi dowodzi i jakie są ich przyszłe plany. Wiecie co macie robić. Do roboty- Wydał bezpośredni rozkaz i wrócił do studiowania mapy. Podwładni szybko rozbiegli się we wszystkich kierunkach po całym obozie wykrzykując rozkazy. Armia poczęła szykować się do wymarszu. W ciągu piętnastu minut oddziały stały już pogrupowane przed nie zwiniętym namiotem dowódcy w karnych szeregach. Żadna luka nie zakłócała równych linii wojska. Robins wyszedł i spojrzał na swoją potęgę.
-Nasz Mroźny przywódca(Freeze) przysłał nam kilku swoich dowódców. Mają nam pomóc gdyż ataki zaczną się w kilku miejscach jednocześnie- Kiedy to mówił z namiotu wychynęło trzech ponuro wyglądających łowców z bliznami na twarzach- Każdy z nich poprowadzi część wojska. Swoje cele znacie bo szpiegowaliśmy je już od miesiąca. Teraz nadeszła pora na atak. jeden oddział zablokuje główny trakt. Raporty mają być składane bezpośrednio mnie. Niech gwiazda Ranee wam przyświeca. To będzie krwawa noc. Prowadzę was do zwycięstwa! Naprzód marsz!


***

Piętnaście minut później po tym, że stacjonowała tu olbrzymia armia nie było prawie śladu. Wszystko zostało odpowiednio uprzątnięte i przywrócone do niemal naturalnego stanu. Jedyne co zakłócało ciszę to rozmowa pięciu zwiadowców, którzy właśnie badali beztrosko teren w pobliżu. Wysłano ich z niedalekiego, bo oddalonego o pięć mil, budującego się zamku. Zwiadowcy przeszli przez sporą polanę i gdyby ktoś był w pobliżu, usłyszałby strzęp rozmowy.
-Patrzcie. To idealne miejsce na obóz wypadowy dla całkiem sporej armii.
-Taaak. Dziwne, że jeszcze nikt nie wpadł na to by...- Zwiadowcy oddalili się w kierunku ściany lasu... Gdyby tylko się zatrzymali i rozejrzeli, może dostrzegli by jeden jedyny porzucony sztylet od którego właśnie odbijało się światło księżyca... Ale tego nie zrobili...

Opowiadanie(Początek) Część I

czwartek, 28 sierpnia 2008

Korowód karawan i eskortującej je Husarii zatrzymał się na głośny rozkaz wydany przez Rieela. Rieel był dowódcą armii ekspedycyjnej mającej za zadanie osiedlić się na nowym terenie w celu powiększenia ekspansji terytorialnej oraz zasięgu zbrojnej ręki państwa.
-To będzie już trzecia warownia w tym rejonie- Powiedział po cichu- Czyżby Tomassso coś szykował?
Wtem z lasu po prawej stronie traktu wychynęło pięciu szpiegów, którzy szybko zdali raport dowódcy.
-Ruszamy!- Zakrzyknął i poprowadził armię dalej.
Ktoś obserwujący to wszystko z daleka, jeżeli byłby dostatecznie spostrzegawczy, zauważyłby, że pochód jest konwojowany przez gryfy, oraz niezidentyfikowane oddziały przemieszczające się lasem nieopodal drogi. Rieel wyszedł na olbrzymią równinę, którą przecinał szlak.
-Idealne miejsce. Odsłonięte z każdej strony dużym pasem zieleni, a dalej tylko las. Rozbijamy obóz!- Krzyknął na końcu.
każdy wiedział co ma robić. Wszyscy mieli swoje zadanie, które z góry przydzielił im dowódca już na początku wędrówki. Rozbicie obozu zajęło więc raptem pięć do siedmiu minut. Rieel wszystko obserwował, ze wzgórza stojącego nieopodal z uśmiechem. Zaczęto stawiać palisadę i baraki mieszkalne. W tym celu na skraj lasu wyruszyła istna armia drwali. Drzewa szybko padały pod naporem dobrze naostrzonych toporów. Tak oto zaczyna się ta historia. Historia, w której na początku daje się słyszeć swawolny stukot toporów, śmiechy oraz beztroskie rozmowy, a która przerodzi się w prawdziwą rzeź. Ale nie uprzedzajmy faktów...