piątek, 17 kwietnia 2009
Pochód najemnej armii mongolskich wojowników i łuczników Robinsona ruszył. Miał za zadanie tylko jedno: zniszczyć armię wroga. Czas i miejsce było bardzo dobre do przeprowadzenia takiej akcji. Pod osłoną nocy kilku szpiegów pod dowództwem Frey’a, jednego z przybyłych dowódców, wdarło się do zamku. Strażnicy, upojeni sielanką poprzednich dni, stracili czujność i, nie licząc kilku wytrwalszych, zasnęli. Reszta została skutecznie wybita przez oddział Frey’a. Pozostawało już tylko zapewnić swobodne wejście dla swych oddziałów.
Nagle z tawerny wyszedł za potrzebą jakiś lekko podpity wojownik. Frey wraz z oddziałem przemknął pod bramę. Pozostawało im czekać. W końcu poukrywali ciała, ale może się jednak zdarzyć, że je zauważy. Szedł w kierunku jednej z baszt, przy której w krzakach ukryto ciało jednego z żołnierzy. „Oby go nie zauważył”, myślał Frey. Żołnierz podszedł, ale nic nie zauważył. Wszystko szło dobrze jak do tej pory. Jednak, gdy miał już iść, kucnął obok.
- Alarm ! – nagle krzyknął i rzucił się biegiem do tawerny. Najwyraźniej zauważył zarys martwego strażnika i kucnął, by sprawdzić swoje przypuszczenia.
- Otwierać bramę ! – krzyknął do swych podkomendnych Frey.
Szpiedzy za pomocą kołowrotów natychmiast spowodowali opuszczenie się bramy, w następstwie czego Frey wraz ze swym oddziałem rzucili się do ucieczki. W tym momencie dowódca do innych łowców krzyknął krótki rozkaz „Atak !”. W tym momencie najemni Mongołowie rzucili się do natarcia. W forcie Rieela zaczęto bić w dzwon sygnalizujący alarm. Jego żołnierze gramolili się z baraków dość mozolnie, co było spowodowane późną porą. Niektórzy dosiadali koni, inni gryfów. Nagle na obóz spadł prawdziwy deszcz strzał. To podkomendni Ralpha, dowodzącego łucznikami, ostrzelali wrogów. Ci, którzy akurat byli w polu rażenia, praktycznie nie mieli szans. 2 strzały trafiły w namiot Rieela, szczęśliwie dla niego, go nie raniąc. Po chwili obóz został ostrzelany jeszcze drugi i trzeci raz. Za drugim razem Rieela także uszedł bez szwanku, jednak za trzecim dostał strzałą w prawą pierś. Natychmiast doskoczyli do niego medycy, chcący mu pomóc. Ostrożnie wyjęli mu strzałę, po czym zatamowali krwawienie i opatrzyli go. Podczas całej operacji Rieel pojękiwał i charczał z bólu.
W międzyczasie doszło do zwarcia obu armii. Zdyscyplinowane oddziały Mongołów wpadły na dopiero co obudzonych, ledwo zdolnych do walki żołnierzy. Odbyła się rzeź. Mongołowie cięli jak opętani, armia Tomasssa ledwo kogoś zabijała. Żołnierze, którzy wsiedli na konie, byli w jeszcze gorszej sytuacji.
Nagle w niebo wzbiły się gryfy i siedzący na nich żołnierze. Ściana strzał pomknęła w ich kierunku, jednak zwinne gryfy w większości uniknęły strzał. Te, którym manewry się nie udały, spadały w armię Freeza, chwilowo łamiąc szyki, co jednak praktycznie nic nie dawało armii Rieela. Jednak o dziwo następnej „salwy” wymierzonej w gryfy już nie było, choć stanowiły one pewne niebezpieczeństwo. Co i rusz nurkowały w oddziały wroga i łamiąc zwarty szyk oraz zabijając po paru żołnierzy. Szyk taki jednak w tej sytuacji nie był aż taki dobry, ponieważ, zwłaszcza w środku, panował duży ścisk i Mongołowie ledwo mogli wyciągnąć broń skierowaną w nadlatującego gryfa, co praktycznie uniemożliwiało ich zlikwidowanie, co jednak nie było wystarczającym powodem do przegrania bitwy.
W pewnym momencie dał się słyszeć dziwny dźwięk, jakby ktoś się przedzierał przez las, co jednak we wrzawie spowodowanej walczącymi mało kto usłyszał. Walczono dalej tak samo jak wcześniej. I nagle… z lasu za plecami armii Freeza wypadł niezauważony wcześniej oddział Uruk-hajów, eskortujący karawany Tomasssa. Otoczyli ich zwartym półkolem tak, by żaden z ich wrogów nie mógł uciec. Mongołów ogarnęła panika. Nie damy rady, myśleli. Uruk-haje zaczęli zmniejszać odległość dzielącą ich od Mongołów, którzy coraz bardziej pchali się do środka obozu. Wykorzystując zdezorientowanie armii Freeza niedobitki Tomasssa zaczęli pewniej atakować najemną armię. Choć było ich mało, walczyli jak lwy. Armia Robinsona była coraz bardziej spanikowana. Jedni próbowali uciekać, inni walczyć, inni tylko się pchali. Ale wiedzieli, że koniec jest bliski.
Będąc w odległości kilku kroków od wrogów, Uruk-haje rzuciły się do ataku. Rozpoczęła się rzeź. Gdzie nie spojrzeć, lała się krew Azjatów. Ich krzyk niósł się jeszcze daleko od miejsca bitwy. Nie mieli szans.
***
Obserwujący ze wzgórza bitwę Robinson najpierw był bardzo zadowolony z przebiegu bitwy; armia doskonale się spisywała. Jednak po wyjściu Uruk-hajów z lasu siarczyście zaklął, a jego postawa z bardzo zadowolonego dowódcy zmieniła się na wściekłego na wroga, bezsilnego podwładnego. Nie dość, że przegrał bitwę i nie udało mu się schwytać Rieela, to jeszcze każdy z łowców przysłanych przez Freeze zginął. A to on będzie musiał się tłumaczyć swemu panowi…
cdn.
3 komentarze:
Świetne opowiadanie, już Ci mówiłam, że masz talent :)
najsik ;d
Woz
Najnowsze informacje o postępie prac nad reaktywacją awarsa są dostępne na http://www.awgame.pl/ .
Prześlij komentarz