Beznadziejne opowiadanie nr 1 ;)

środa, 22 kwietnia 2009

Nie jestem jakimś wielkim twórcą ;>


Bitwa

- Bitwa… - zakaszlał – Tak, uczestniczyłem w niej. Nie, nie zapomnę tego nigdy. – Głos miał bardzo stary, słychać w nim było wielki ból. – Młodzieńcze, zginęło tam wielu niewinnych, a to wszystko tylko przez to, że dowódcy chcieli walczyć! To miał być atak z zaskoczenia… Ale nie da się ukryć tysiąca zwykłych mongolskich wojowników, dwa razy więcej husarii, ponad tysiąca zielonych smoków, pięciuset szkieletowych smoków – tutaj jego głos zmienił barwę, czuć było strach – A także najgorszych bestii jakichkolwiek widziałem, czarnych smoków. Jednym ruchem mogły niszczyć całe dziesiątki wojowników przeciwnika. Do tego pomagały nam niezliczone ilości gryfów, łuczników, kuszników, lekkiej jazdy, zombie, szkieletów, wyvern, beholderów, ettinów! Razem było nas ponad 25 tysięcy! –
podniósł nieco ton – A na czele tej armii, stał wielki dowódca… Cieniobójca, ten, który zwyciężył w ponad 2000 bitew, a przegrał jedynie 2, ale z każdej uszedł z życiem, niesiony na wpół martwy przez ostatnich swoich ludzi… Tak, zawsze walczył do końca… Mówi się o nim, że pokonał on nawet samego Boga - Cienia – tego, który pod swoimi rozkazami miał wszystkie bestie z koszmarów, a on sam jest wielkim tysiącgłowym smokiem ziejącym lodem… Przynajmniej tak o nim mówią ludzie – Przerwał na chwilę, napił się piwa i kontynuował – W dzień bitwy pogoda była idealna do walki. Mówiono, że to ponoć sam Cieniobójca użył swych mocy i wyczarował ją… Żebyśmy walczyli jak najlepiej. Przygotowywaliśmy się do walki…

- … i wtedy doszło do starcia, zaatakowaliśmy to miasteczko, licząc na zaskoczenie. – Ale oni wiedzieli… czekali na nas… Byli tam, a każdy z nich twardszy niż skała, nasze miecze roztrzaskiwały się w spotkaniu z ich skórą… A zęby naszych Czarnych Bestii pękały. A przecież każdy z tych smoków potrafił zgryźć skałę… Tak, to były czary. Ich zwiadowcy wykryli nasz obóz w dwa dni przed bitwą, zdążyli zawiadomić króla – a on poprosił o pomoc największego dowódcę naszych czasów – Mówcę Umarłych*. Z nieba lał się na nas deszcz meteorytów, trafiający zawsze w nas – nigdy w naszych przeciwników. Byliśmy hipnotyzowani, niektórzy ginęli nie od miecza, nie od spadającego meteorytu, lub wezwanego Boga mszczącego się na wojownikach Cieniobójcy, za zabicie Cienia; Ale ginęli także od nagłych ataków chorób… Niektórzy dostawali trądu, niektórzy ślepli, inni tracili rozum… - W oczach wzbierały się małe łezki – Naszym szczęściem było to, że Cieniobójca też znał się na czarach. Tworzył magiczne tarcze, chroniące nas przed zaklęciami, także próbował hipnotyzować, ale to było na nic… Gdy zostało nas już tylko cztery tysiące – a wróg stracił najwyżej tysiąc jednostek - Cieniobójca postawił wszystko na jedną kartę. Rzucił parę kolejnych magicznych tarcz, wsiadł na największego ze smoków, zabezpieczył prawie wszystkich najmocniejszymi czarami, jakie kiedykolwiek ktoś wypowiedział i ruszyliśmy wprost do miejsca pobytu Mówcy Umarłych – łzy spływały mu już po policzkach –
Ożywił z martwych ciał naszych przyjaciół i naszych wrogów kolejne szkieletowe smoki. Niszczyliśmy wszystkie budynki po drodze, zabijaliśmy napotkane kobiety i dzieci, które nie zdążyły się ukryć. A z każdych nowych zwłok tworzyła się coraz to większa armia nieumarłych. Wnet, Cieniobójca użył najniebezpieczniejszego czaru jaki istnieje… Przyzwał feniksa, a potem następnego, następnego i następnego. Były to piękne bestie, mając je w swoich szeregach wszyscy zaczynali bardziej w siebie wierzyć… Ale sposób, w jaki zabijały był odrażający. Sprawiały jak największe męczarnie swoim przeciwnikom…

- … wkroczyliśmy do zamku, w którym ukrywał się tchórzliwy Mówca Umarłych. Stał tam sam, a nas było stu czternastu, bo tylu właśnie nas zostało… - ponownie łyknął trochę piwa – Był sam… Kompletnie sam… Ale… Jego magia… Jednym ruchem ręki zabił pięćdziesięciu ludzi! Przeklęte czary! Rzuciło się na niego dwanaście gryfów, trzy zielone smoki, pięć wyvern, osiem ettinów, jeden beholder, jeden czarny smok z Cieniobójcą na plecach, a także ja – i trzydziestu trzech wojowników. A on nadal rzucał te przeklęte zaklęcia. Po krótkiej walce, Cieniobójca zeskoczył ze swojego smoka prosto na Mówcę Umarłych, odepchnął go i dźgnął swoim ostrzem, złoto-czarnym mieczem, wykutym przez krasnoludy z zachodu; ostrze to nosiło nazwę „AlakGurth”, co oznaczało Szybką Śmierć…
Mówca Umarłych padł kolanami na ziemię i powiedział:
”Przyjdę z zaświatów i zemszczę się, Cieniobójco”. Po czym, już martwy, upadł na ziemię. Zmusiłem swoje ciało do ostatniego wysiłku – i utworzyłem portal powrotu, tracąc resztki sił, które jeszcze trzymały mnie na nogach. Wszyscy wróciliśmy, ale nikt z naszej ocalałej siedemnastki nie zapomni tego zdarzenia.

- Tak skończyła się ta bitwa, młodzieńcze… - Dokończył piwo, otarł rękawem mokrą od łez twarz i wstał. – A teraz pozwól, że odejdę…





*Mówiono tak o nim, ponieważ podobno potrafił rozmawiać ze zmarłymi. Przypadkiem rozmawiał z nimi tylko po tym, jak jego kapłani przynosili mu „liście z krzewu bogów” i „Gorącą wodę”.

7 komentarze:

Fem pisze...

Opowiadanie wporządku, kolejne opowiadania tytułuj inaczej, bo samym tytułem skazujesz je na niepowodzenie.. ludzie są wrażliwi na podteksty, zwłaszcza te negatywne.. :)

Mówca Umarłych pisze...

No cóż, po prostu nie uważam się za jakiegokolwiek pisarza i z założenia wychodzę, że nie jest to wielkie dzieło.

Mówca Umarłych pisze...

I aż nie mogę uwierzyć w "Opowiadanie nawet wporządku" :D

Fem pisze...

Bardzo wporządku a nie nawet wporządku :P, wyrobisz się :) od wielkich dzieł się nie zaczyna, wielkie dzieła przychodzą z czasem..

Mówca Umarłych pisze...

Czas chyba wziąć się za nowe opowiadanie.

lolitka879 pisze...

No widzisz, a tak sie opierales, jak Cie zaprosilam do wspolpracy :)
Mowilam, ze masz talent :D

Marcino pisze...

Najnowsze informacje o postępie prac nad reaktywacją awarsa są dostępne na http://www.awgame.pl/ .